truskawkowe szaleństwo ciąg dalszy...
PS mój szanowny krytyk kulinarny stwierdził, że jedyną wadą moich tarteletek był oczywiście spód :-( (ten który kupiłam już gotowy w sklepie) Okazał się zbyt suchy, mało kruchy no i trochę zbyt słony. Cóż, możecie spodziewać się już wkrótce przepisu i nowych eksperymentów... :-P
Nie wiem, czy zdarzyło wam się obślinić witrynę sklepową francuskich piekarni i cukierni...mnie tak :-) Francuzi mają nadprzyrodzoną zdolność hipnotyzowania przechodniów i zaciągania ich (oczywiście wbrew ich woli ;-)) do lady ...
Jest zapach, jest świeżość, jest piękny widok, są piękne owoce, wszystko się błyszczy, pachnie i jest pięknie zapakowane. Ile razy kupuję coś w tutejszej cukierni, chociażby dwa głupie kawałki ciastka zawsze pakowano mi je w pudełko i żeby było przyjemniej obwiązywano jeszcze atłasową wstążką (no, w najgorszym wypadku zwykłą plastykową). Szkoda, że w Polsce jeszcze nikt na to nie wpadł. Człowiek czasami kupuje chleb, kilka bułek, parę kołaczyków i pączka...wraca do domu wyciąga zakupy i z wielkim rozczarowaniem znajduje jakieś rozplaszczone placki. No ale wracając do witryn piekarni we Francji to ja od zawsze mam słabość to małych tarteletek z owocami. Kupowałam (bo teraz już robię je sama) pojedyncze sztuki i w domu rozbierałam je na części zastanawiając się, co oni tam dają do środka, że to jest takie dobre...pominę już efekty wizualne!
Ostatnio dowiedziałam się, że masa która łączy ciasto kruche z owocami nazywa się "creme patissiere" - masa cukiernicza - i że tą masę używa się w wielu smakołykach, takich jak eklerki, ptysie i tarty...Smaki: cytrynowy, czekoladowy, kawowy, waniliowy...
Poszukałam przepisu - oczywiście okazał się banalnie prosty i jest bardzo podobny do naszych mas budyniowych, bo używa się tutaj mączki kukurydzianej (MAIZENA) do zgęstnienia.
Dzisiaj specjalnie dla mojej mamy - serwujemy tarteletki truskawkowe i malinowe...
Aha, chciałam wam jeszcze zdradzić, że pomysł na tarty ze świeżymi owocami świetnie nadaje się na upchanie kwaśnych owoców - porzeczki, agrest...krem jest na tyle słodki, że nikt się nie skarży, a witamina C w stanie nienaruszonym wędruje prosto do organizmu..
No to do roboty:
Do zrobienia tart potrzebujemy specjalne formy - albo małe takie jak moje, albo wielkie. Chodzi o niską wysokość, lekkie nachylenie i ząbkowany brzeg. Oczywiście zanim zainwestowałam w sprzęt próbowałam zrobić to w zwykłej tortownicy i wściekałam się jak opadał mi brzeg ciasta i zlewał się w jedną całość ze spodem. Potem dowiedziałam się, że można na ciasto położyć drugą mniejszą tortownicę żeby zapobiec opadaniu...jeszcze nie próbowałam, bo kupiłam sobie te specjalne foremki mini o średnicy 10cm (pamiętacie: moda na mini jedzonko).
W dzisiejszym przepisie nie będziemy robić spodu, ja kupiłam gotowe ciasto w sklepie (jeżeli nie macie ochoty na kupowanie to do tego świetnie nadaje się nasze polskie kruche ciasto). Wystarczyło rozpakować, wyciąć krążki i do piekarnika na 15 minut na 180stopni. I już! Wyciągnęłam z foremek i zostawiłam do ochłodzenia.
Teraz masa.
Na 180ml potrzebujemy:
180ml mleka
1 laskę wanilii, albo trochę olejku waniliowego
3 żółtka
60g cukru puder (albo kryształ)
1 łyżka mąki ziemniaczanej (albo Maizeny - mączka kukurydziana) - tj. 10g
1 łyżka masła
Wsypujemy cukier do miski, dodajemy żółtka i za pomocą miksera albo ubijaka rozpracowujemy masę aż stanie się biała. Dodajemy mąkę ziemniaczaną, mieszamy aż masa stanie się jednolita.
W między czasie zagotowujemy mleko z laską wanilii (trzeba ją rozciąć na pół, wyskrobać nasionka i wrzucić wszystko do mleka) zostawiamy na 2 minuty. Po dwóch minutach wyjmujemy laskę wanilii.
Ciągle mieszając masę jajeczną wlewamy ciepłe mleko. Masa staje się wodnista. Przelewamy ją do rondla i wstawiamy na mały ogień aż do zagotowania, ciągle mieszając czekamy aż masa zgęstnieje (za czarodziejską sprawą mąki ziemniaczanej). Po ok 2-3 minutach zdejmujemy z ognia i znowu przerzucamy do miseczki. Teraz uwaga jeżeli zrobiły się wam grudki można je usunąć przelewając masę przez sito. Jeżeli nie to ok, jedziemy dalej. Za pomocą łyżki (najlepiej silikonowej) wmieszamy teraz delikatnie masło, aż się rozpuści. Całość dobrze przykrywamy folią spożywczą (folia musi dotykać masy, tylko w ten sposób unikniemy powstania "kożucha" na wierzchu). Wstawiamy do lodówki na ok 1-2 godziny.
Po ostygnięciu nakładamy masę do spodów (nie za dużo, wysokość może ok 1,5cm) i wrzucamy owoce...
życzę bon appetit!
PS mój szanowny krytyk kulinarny stwierdził, że jedyną wadą moich tarteletek był oczywiście spód :-( (ten który kupiłam już gotowy w sklepie) Okazał się zbyt suchy, mało kruchy no i trochę zbyt słony. Cóż, możecie spodziewać się już wkrótce przepisu i nowych eksperymentów... :-P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz